Marta&Dawid
z górki, pod górkę - ważne że razemOpowieść Marty i Dawida specjalnie zaczynam od pleneru, który odbył się kilka miesięcy po ceremonii. Sam ślub w sobie był bardzo wyjątkowy i wesoły (naprawdę dobrze się bawiłam biegając za gośćmi po centrum Krakowa podczas weselnej gry miejskiej!), jednak to sesja plenerowa była, jak dla mnie, kwintesencją charakteru tej dwójki. Dlatego od niej zaczynam.
Mamy więc las, łąkę, kwiaty, pagórki, pustkę, mapę, trekking… czyli to, co jednoznacznie kojarzy mi się z tym małżeństwem. Wycieczka, podróż. Droga. Taka nie asfaltowo-elegancka, tylko taka naturalna ścieżka, wiecie, zakurzona, z kamieniami i wertepami. I to nie jest metafora trudności w życiu (wyboista droga i takie tam) tylko zupełnie serio chodzi mi o wędrowanie i włóczenie się po świecie w poszukiwaniu przygód, radości i siebie.
Mamy też, to co od razu przykuło moją uwagę w tej parze – masę szczerego śmiechu i wspólnych wygłupów. W ogóle mam wrażenie, że wszystko ich łączy – pasja do gór i wędrówek, odwaga bycia głodnymi świata autostopowiczami, miłość do kotów (już nie pamiętam czy było ich trzy czy cztery…?), otwartość na nowe i obce, w końcu rzeczy tak ważne, jak religijność i duża rodzinność.
Choć widać, że Dawid jest zakochany w Marcie po uszy, a Marta nie widzi świata poza Dawidem, ja patrząc na nich dostrzegałam przede wszystkim dwójkę najbliższych i najszczerszych przyjaciół. Nie będę sobie rościć prawa do orzekania jaki jest przepis na udane małżeństwo, ale osobiście uważam, że to właśnie przyjaźń odgrywa tu rolę kluczową. A jak dodamy do tego jeszcze taką miłość, jak tej dwójki, to nie ma szans żeby coś nie wyszło.
Wierzę i szczerzę im tego życzę, że Marta i Dawid pozostaną tak wesołymi i ciepłymi ludźmi, jak tego dnia, gdy pojechaliśmy na piękny plener (a potem jedliśmy pizzę i graliśmy w pociągi ;)).